czwartek, 6 sierpnia 2015

Rozdział III (cz.I)

                                                                                    ~~~~



   Próbowałam się wydostać, ale dziewczyna wkładała w obezwładnienie mnie zbyt dużo siły. Szamotając się jak szalona zaczepiłam ręką o jej bandaż. Jednym ruchem przypadkowo go zerwałam. Zobaczyłam krwawe skronie zaszyte skórą. Nim zdążyłam na to zareagować, szalona nieznajoma przyssała się pazurami do moich kości na twarzy i zaczęła je ciągnąć.

- ODDAJ! ODDAJ!

Kopnęłam kobietę w brzuch, ale nawet nie zareagowała. Rozdrapała mi policzki.

Mimowolnie krzyknęłam. Zaczęłam wołać o pomoc. W pewnym momencie poczułam rezygnację. Przecież to piwnica, nikogo tu nie będzie, albo nikt mnie nie usłyszy. Po mojej mokrej od krwi twarzy zaczęły lać się łzy. Obłąkana jedną ręką mnie podduszała, a drugą ciągnęła za skroń.

Byłam pewna, że to koniec.

- Co się tu u licha wyprawia?!

Do pokoju wparował ubrany w niebieski uniform mężczyzna. Pielęgniarz. Wsadził nogę między nas dwie i jednym kopnięciem posłał dziewczynę na drugi koniec pokoju. Zakasał rękawy.

- Nie znasz regulaminu?! - krzyknął.

Podszedł do niej i uderzył w brzuch.

- Po co ja się z tobą męczę i tak nic dobrego z ciebie nie będzie.

Schylił się jeszcze raz i wymierzył jej liścia w polik.

- I więcej mi bez takich numerów. - zbliżył się do jej łóżka i chwycił kartę pacjenta. - Hah, obiekt zero siedemdziesiąt trzy. To i tak długo nie pociągniesz. Co ty chciałaś zdziałać wariatko?

Uśmiechnął się z pogardą i zwrócił wzrok ku mnie. Natychmiastowo sprawiłam, że zniknęły charakterystyczne uszy oraz kościste skronie.

- A pani czego tutaj szukała?

Przełknęłam ślinę. Skup się, jesteś z kółka teatralnego no ! Na ćwiczeniach z improwizacji wypadasz najlepiej! Czas wykorzystać to w praktyce!

- J-jestem z tutaj z polecenia księżniczki Rilianny. Sz-szukam lekarza Casnivuene. - wyjąkałam.

- Causnive. - poprawił mnie. - Hm, z tego co wiem jest teraz w archiwum. Jak pilna jest ta sprawa?

Na ostatnie pytanie odpowiedziały mi moje obolałe nogi.

- Bardzo.

Kiwnął głową.

- Czy to odnośnie JEJ? - zaakcentował ostatni wyraz.

Eeee... Nie wiem ło co kaman, ale najlepiej będzie jak po prostu kiwnę głową.

Kiwnęłam głową.

- Proszę za mną. - wyciągnął do mnie rękę.

Wzdrygnęłam się. Tą samą dłonią przed chwilą spoliczkował szaloną kobietę. Jednak ją chwyciłam.

Wyszliśmy z pokoju. Zamknął tym razem drzwi na klucz.

- Lepiej będzie jak ten potworek nie będzie już wychodził. - uśmiechnął się ciepło.

Co do licha, gdzie ja trafiłam...

Szłam krok w krok za nieznajomym. Ból wdawał się we znaki, potęgowany strasznym zimnem. On zdawał się w ogóle tym nie przejmować, uznałam więc, że lepiej będzie jeśli i ja obejdę się bez pocierania dłońmi o ramiona.

Korytarz wydawał się nie mieć końca. Co chwila wchodziliśmy do innego pomieszczenia, a następnie schodziliśmy do drugiego, kończąc i tak w holu. Wzdrygnęłam się na samą myśl, że będę musiała wracać sama. Mogłam zostać w pokoju, pewnie prędzej, czy później Causnive by do mnie przyszedł.

A w kij by przyszedł, pewnie włóczy się gdzieś i wyrywa ludziom nerki.

- Długo jest pani zamieszana w sprawę? - zagaił rozmowę pielęgniarz. - No wie pani, TEJ dziewczyny.

Podrapałam się po głowie. Na pewno nie chodziło mu o kobietę z, którą jeszcze chwilę temu prowadziłam śmiertelny pojedynek. Bez szczególnego zastanowienia odparłam :

- Tak.

Oparł ręce na ramionach, ciągle idąc przodem.

- Serio? Ja dopiero od dwóch tygodni, ale są i tacy co buszują nad tym od paru miesięcy. Raaaaany, to się teraz porobiło. Ja pani powiem, że cała podziemna dyżurka żyje tym ostatnio. Ni to na chwilę usiąść, ni to zapalić. Nie ma nawet mowy o tym, aby wyjść na świeże powietrze. Pani droga, jak oni mi po tym nie dadzą podwyżki to się zwalniam. - przeciągnął się ostentacyjnie. - Przecież ja od dwóch tygodni nie robię nic tylko badam DNA jakiejś laski i inne bzdety srety. - chrząknął. - Przepraszam szanowną panią najmocniej, ale w laboratoriach jest zakaz palenia papierosów i przez to jestem troszkę nerwowy. - uśmiechnął się zawadiacko. - Trochę jak na odwyku, nie?

Zmieszana rzekłam :

- No... Zupełnie jak na odwyku.

Chciałam tylko znaleźć lekarza. Facet, przyspiesz tempa i do archiwum, czy gdzie ta cholera jest.

Nagle z kieszeni przewodnika rozległo się pikanie.

- Ups, najmocniej pani droga przepraszam. - machnął ręką. - Pager mi brzęczy. - wyjął przedmiot i przeczytał wiadomość. - O w mordę. Przepraszam pani kochana, ale obiekt dwadzieścia osiem nam się coś psuje. No ja mówię pani, że teraz z tymi mieszańcami to same kłopoty. Żeby chociaż z tego jakiś dobry żołnierz był, ale to jeden na dwa lata! - podrapał się po karku. - A taka kasa na to wszystko idzie, że szok. No nic, ja muszę panią szanowną zostawić.

Poderwałam się.

- Z-zostawić?! Ale jak to?

Skrzyżował ręce.

- No ktoś musi podporządkować tego potworka, nie? Archiwum już niedaleko, pójdzie pani prosto, a potem skręci w prawo. Wybierze pani sobie te niebieskie drzwi z białą klamką... Zresztą pani to na inteligentną wygląda to poradzi sobie, nie? To ja już spadam, okej? - odwrócił się na pięcie. - Żegnam szanowną damę.

Pobiegł w swoim kierunku. Ja natomiast ciągle byłam roztrzęsiona – mało tego, nawet nie wiedziałam gdzie się znajduję. Na drodze do archiwum, czy może obok kolejnej sali z niespełna rozumu istotą? Przełknęłam ślinę. W korytarzu panował półmrok. Nagle zaczął się zdawać dwa razy ciaśniejszy niż przed chwilą. Skrzyżowałam odruchowo ręce na piersiach i zaczęłam pocierać ramiona. Nie dosyć, ze mały to zimny przedsionek powodował u mnie narastający niepokój. W dodatku ta rozszalała twarz co przed chwilą chciała mi wyrwać kości... Pokręciłam głową. To nie czas na to! Nogi cię nawalają jak stąd do Oceanu Atlantyckiego(,a nie ukrywam, był daleko), więc rusz się Iris i zrób to szybko! Co z tego, że prawdopodobnie zaraz się rozpłaczesz i dostaniesz ataku histerii – działaj!

Taką oto podbudowującą przemową zagrzałam siebie do dalszego marszu.

Myśli starałam się zaprzątać czymś innym, niż niekończące się zakręty. Już dawno zboczyłam z trasy jaką przekazał mi ustnie pielęgniarz. Na głos recytowałam wszystkie znane mi poezje oraz przepisy(te na jedzenie jak również drogowe oraz prawne). Prawie skończyłam cytować fragment ulubionej książki, kiedy moim oczom ukazała się w oddali pewna sylwetka. Nie czekając dłużej podbiegłam do niej. Im bliżej się znajdowałam, tym rysował mi się dokładniejszy kształt. Już mogłam wywnioskować, iż jest to kobieta, w takim samym uniformie, co mężczyzna, który mnie uratował. Przy piersiach ściskała jakąś teczkę, a włosy miała związane w sztywny kok. Musiała mnie zauważyć, gdyż nie ruszyła się z miejsca. Gdy zobaczyłam jej pełny wygląd ulżyło mi. Pielęgniarka oddziałowa, a nie chodzące niebezpieczeństwo.

- Przepraszam! - rzekłam zdyszana. - Czy mogłaby mnie pani zaprowadzić do archiwum?

Kobieta spojrzała na mnie jak na nienormalną. Zmierzyła mnie wzrokiem. Schowałam twarz w dłoniach. No tak! Nikomu byle z zewnątrz nie pokazuje się ot tak archiwum! Przecież to jedno z najbardziej strzeżonych pomieszczeń...

- Jeszcze raz przepraszam, źle mnie pani zrozumiała... Miałam na myśli, czy nie zabrałaby mnie pani do doktora Causnive? Jestem tutaj z polecenia księżniczki Rilianny Veronici Sophie Nightway. Jako... Ee-ee.. Ten... - myśl, myśl!- Przyjechałam tutaj z sanepidu, mój szef właśnie zajmuje się oddziałem pierwszym, a ja jako praktykantka, która wygrała konkurs biologiczny dostałam robotę przeprowadzić wywiad z doktorem Causnive. Jeden miły pielęgniarz powiedział mi, że profesor znajduje się w archiwum.

Kobieta niepewnie kiwnęła głową.

- Rozumiem... W takim razie zaprowadzę cię do gabinetu na dyżurce.

Poczułam ogromną satysfakcję.

Okazało się, że niejaki gabinet był bardzo niedaleko stąd. Miałam nadzieję, że ona mnie nie zostawi jak jej poprzednik. Przyjrzałam się z bliska jej uniformowi. Zdziwiło mnie, iż nosi pistolet przywiązany do paska. Pewnie to tylko paralizator, czy coś w tym stylu.

- Poczekaj tutaj. Jak się nazywasz?

Przeszedł mnie zimny dreszcz. W końcu zaczęłam rozumieć, dlaczego tak popularne jest stwierdzenie „życie buduje się na kłamstwie”.

- I-iryanna Raive. - wyjąkałam.

Ledwo co mi ta paskudna nazwa przeszła przez usta. Wolałam nie myśleć, że przerobiłam tak swoje miano... Bleh.

Pielęgniarka zmrużyła oczy.

- Iryanna? Raive? - powtórzyła podejrzanie.

Na moje szczęście jedynie machnęła ręką i weszła do pomieszczenia naprzeciw niej. Zanim totalnie zniknęła w(jedynym chyba) pokoju oświetlonym szpitalnymi lampami zdążyłam przeczytać co się znajdywało na identyfikatorze, który nosiła. Henrinna Balknove. Nie skomentuję jak głupio to brzmiało. I imię i nazwisko.

Parę minut później uświadomiłam sobie, że mimowolnie przyzwyczajam się do pulsującej nogi. Jednak wolałabym, aby obejrzał to specjalista – skoro i tak już tyle się namęczyłam, aby tu przyjść. Ktoś u góry wysłuchał moich próśb. Sekundę po moich rozmyślaniach przed oczami pojawiła mi się znajoma twarz.

- Doktorze! - krzyknęłam z niebywałą ulgą.

Niestety, mój widok nie uradował go tak samo jak mnie jego. Przeczesał powoli rzadką „czuprynę”.

- Co ty tu robisz? - wyrzucił z bulwersem.

Skrzyżowałam dłonie na piersiach.

- Co ja tu robię? Panie Causnive, nie ma nikogo przy moich drzwiach, straż poszła sobie na dancing, Erian pewnie obrabia panienki, a pan bawi się w papierkologię! Księżniczka chyba powiedziała, aby mnie pilnować? - spuściłam głowę w dół. - Ech, przepraszam za te nerwy... - z tego zmęczenia już złapało mnie poczucie winy. - Od długiego czasu strasznie boli mnie noga, dlatego próbowałam pana znaleźć...

Spojrzał na mnie jakby czegoś nie rozumiał.

- Jest dziewiętnasta, nie pomyślałaś, że może poszli na kolację i niedługo wrócą?

Momentalnie się poderwałam. C-co...?!

Doktorek się zaśmiał.

- Typowi wy. Najpierw działacie, potem myślicie. - pokręcił głową. - Skoro tu już jesteś to chodź, spojrzę na twój mankament. Jestem pewien, że teraz w poszukiwanie ciebie jest zaangażowany cały zamek... Trzeba będzie ich poinformować.

Wszedł z powrotem do gabinetu. Ruszyłam za nim. Byłam totalnie zmieszana. Jakim cudem nie pomyślałam o tym, że poszli coś zjeść? Ale mimo wszystko to nie hotel, żeby ot tak z zegarkiem w ręku szli na stołówkę.

Biuro nie było duże, ba, mieściły się tutaj zaledwie trzy szafy przepełnione dokumentami, stół z pc-tem, krzesłem obrotowym i niszczarka. Na samą myśl o pracowaniu tutaj przez pół dnia, dostawałam mikro ataku klaustrofobii.

- Usiądź, ja zaraz wracam. Zadzwonię do Eriana.

Kiwnęłam. I tak byłam już zmęczona, więc nie zamierzałam dalej śledzić gościa. Chyba mnie tutaj nie zamknie... Sanhil wyszedł i trzasnął drzwiami. Widocznie się na mnie wkurzył. Pokojem, a raczej dwoma, masywnymi szafami lekko zatrzęsło. Zaczęłam powoli obracać się na krześle, aby zapomnieć o koncercie muzyki heavy metalowej w moim kolanie. Nerwowo stukałam w jego oparcie. Nagle ni z tego ni z owego zrobiłam szybki, w pełni nieopanowany obrót i wywaliłam się na podłogę. Uderzyłam głową o biurko. Sterta papierów oraz teczek, która się na nim znajdowała rąbnęła mi na czoło. Starałam się wygramolić spod tej małej, papierowej góry Fuji. Chcąc nie chcąc, zerknęłam na akta wokół mnie. Musiałam to pozbierać zanim tamten gość wróci. Wstałam i schyliłam się, by podnieść pierwszy lepszy dokument.

Chwyciłam go i zamarłam w bezruchu.

Zamrugałam oczami. Już pewnie mam zwidy...

Jednak napis na teczce się nie zmienił.

Iris Rail – Akt Zgonu






środa, 22 lipca 2015

Intrygi zimnej krwi - trailer!

Witam Państwa!
Serdecznie chciałabym Was zaprosić
do obejrzenia własnoręcznie przeze mnie wykonanego traileru Intryg.
Zawiera on cytaty z poszczególnych rozdziałów (niektórych jeszcze nieopublikowanych).
 
 
 
 
 
 

Notka o wyjeździe!

 Witam wszystkich Czytelników!

Otóż jak sam tytuł głosi : jutro wyjeżdżam na obóz. Nie będzie mnie około 2 tyg. Rozdziały bezpiecznie czekają w OpenOffice, a intrygi zaczynają odkrywać przez Iris coraz to nowsze tajemnice. Pytanie rodzi pytanie, a sprawy w zamku zaczynają się komplikować.
Mam nadzieję, że do tego czasu Was przybędzie ! :)

Pozdrawiam,
Śnieżka :3

Rozdział II (cz.II)

                                                                              ~~~~~~


~Obudził mnie cholerny, pulsujący ból w nogach. Poderwałam się. Wiedziałam... Całe spuchły. Może miałam uczulenie na podany lek? W pokoju panował półmrok. Zgadywałam, że było już po osiemnastej. Rozejrzałam się dookoła. Lekarza nie było. Eriana też nie. Na Riliannę nawet nie liczyłam. Nie musiałam mrugać oczami, aby się rozbudzić i wstać. Ból zrobił to bardzo skutecznie. Podparłam się o ramę łóżka. Nikt nie pomyślał o tym, aby mi zostawić kule. Coraz bardziej żałowałam, że wkurzyłam tego okularnika, bo teraz musiałam zamiast pomocnego ramienia, używać pomocnej ściany. W kij mnie strasznie nawalały nogi, a zwłaszcza stopy. Erian wspomniał, że zostawia straże przy drzwiach. Pomyślawszy o tym, aby poprosić ich o pomoc szybko pokuśtykałam do wyjścia. Stuknęłam.

- Halo! Jest tam kto?

Cisza.

Wzruszyłam ramionami i lekko nacisnęłam klamkę. Drzwi się otworzyły. Wyjrzałam przez nie, pewna, iż ujrzę mężczyzn, którzy odeskortowali mnie podczas pierwszego spotkania z księżniczką.

No gały mi wypadły. Nie było tam ani ich, ani żadnych innych strażników. Za co oni wam płacą do licha?!

Podparłam się o ścianę na korytarzu i jeszcze raz się skupiłam. Myśl, myśl... Blondas mówił, że lekarz ma gdzieś dyżur... Piwnica? Klasnęłam w ręce. Tak, to była piwnica.

Postanowiłam zaryzykować i opuścić pokój, skoro nikt mnie nie pilnował. Piwnica logicznie myśląc powinna znajdować się na samym dole. Myśląc nielogicznie znajduje się na górze. W sumie to nie wiem jaki tok myślenia obierają Sanhilanie, ale ja wybieram ten pierwszy.

Schodząc najostrożniej jak tylko mogłam, unikając służek i straży, a przy obrotowych kamerach stając się na sekundę niewidzialną, doszłam jakoś na sam dół tej ogromnej twierdzy, bo inaczej nie można tego nazwać. Było zimno, wręcz lodowato. Prawie jak mrożące krew w żyłach spojrzenie Rilianny. Czy oni mają tutaj fabrykę lodów? Może trzymają leki i mrożą, aby się nie przeterminowały? Nie, to by była głupota. W każdym bądź razie miałam ogromną nadzieję na szybkie znalezienie doktora. W korytarzu znajdowało się bardzo dużo drzwi. Weszłam przez pierwsze lepsze. Na moje szczęście były otwarte.

Ukazał mi się biały, sterylny pokój. Miał dwie wnęki w, których pewnie kiedyś znajdowały się okna, ale zostały zamurowane. Moje nozdrza kuł ostry zapach środków odkażających.

- Panie Yernn, nie mam wymienionej kroplówki. - słaby, dziewczęcy głos doszedł mnie z rogu pokoju.

Spanikowałam. W tym pokoju ktoś był! Powinnam przeprosić? Nie, chwila. Jeśli ten ktoś nazwał mnie nazwiskiem jakiegoś Yernna to znaczy, że jeszcze mnie nie zauważył. Ignorując ból w nogach skupiłam się ekstremalnie i zniknęłam. Modliłam się o to, aby ten ktoś mnie nie zobaczył. Skandal na skalę światową : dzika Resvelka zaatakowała chorą Ineryjkę! Babcia by mnie zabiła, nie mówiąc o strażach.

- Panie Yernn?

Zza zasłony w rogu, gdzie najpewniej była umywalka wyłoniła się dziewczyna na wózku. Miała krótkie, czarne włosy. Przefarbowała się? Nie ma mowy, aby zimni posiadali hebanowy kolor fryzury. Zganiłam się w myślach. Nie o tym teraz powinnam myśleć. Bardziej wmurował mnie fakt, że miała całą twarz owiniętą w bandażu. Zostawiono jej otwór na usta. Przeszły mnie ciarki.

- Nie jesteś panem Yernnem... - wyszeptała.

Zdziwiło mnie to zdanie. Czy ja nie jestem już niewidzialna? Ogarnęłam wzrokiem swoje ciało. Wszystko było okej. Co się dzieje?

Chora powęszyła nosem.

- Ach... To zdecydowanie nie lekarz, ani nie pracownik... Jesteś tu nowy?

Nie wiem czy zdawała sobie sprawę, że gada ze ścianą.

Zaśmiała się.

- Nie musisz być nieśmiały. Przemów. Wszyscy tutaj jesteśmy w takiej samej sytuacji. Ale nie martw się. Tylko za pierwszym razem tak boli, a potem będzie już z górki. - spuściła lekko głowę i wbiła wzrok w dół. - Nie bój się, naprawdę. Oni ci pomogą, nawet jeśli choroba postępuje. Podczas zeszłomiesięcznego badania wycięto mi nerkę, aby pomóc dziewczynie co leżała obok mnie. I tak zmarła. Ale robili wszystko, by ją uratować. - zaczęła chichotać. - Przecież takich jak my jest tylko garstka, każdy „specjalny” jest cenny. Spójrz tylko na mnie. Pół roku temu uszkodzono mi specjalnie wzrok, po, abym mogła wyostrzyć zmysły. Zrobili tą transformację tylko dla mnie... Więc się nie bój. Wszystko będzie dobrze.

Przełknęłam ślinę. To na pewno oddział psychiatryczny. Dziewczyna zachowuje się jak jakaś wariatka. Obłąkana? Możliwe. Delikatnie się wycofałam. Nie wiem nawet, dlaczego nie zrobiłam tego podczas jej przemowy. Postawiłam stopę w tyle. Ruszałam się powoli, aby tylko nie popaść w dekoncentrację. Szkoda tylko, że nogi mi od bólu migały jak zepsuta żarówka.

- Nie odchodź. Proszę. Porozmawiajmy! - dobiegł mnie błagalny ton pacjentki. - Pachniesz intensywniej niż ja... Jesteś już po transformacji?

Ignorowałam ją. Ona postawiła sobie za cel kontynuowanie rozmowy i podjechała bliżej mnie. I tak mnie nie widzi, więc dałam sobie ulżyć i znowu stałam się widzialna. Teraz mogłam wycofać się szybciej. Jednak im większego tempa nabierałam ja, tak samo ona. Nagle gwałtownie przyspieszyła. W połowie pokoju zatrzymała się. Zdziwiona chciałam odruchowo zapytać co się stało, jednak nie mogłam przyznać, że naprawdę tu jestem. Wraz z hamowaniem jej wózka rozległ się brzęk. Coś w stylu naszyjnika opadającego na ziemię. Przyjrzałam się uważniej. Stanęłam w bezdechu. Cała zdrętwiałam z szoku. Jej koła były przymocowane do łańcucha zawieszonego na haku z końca pokoju. Przeszedł mnie zimny dreszcz.

- Możesz dla mnie zrobić tylko jedną rzecz? I dam ci wtedy iść gdzie chcesz... Proszę. Bardzo proszę. Pozwól mi dotknąć swojej dłoni. Tak dawno nie czułam żadnej innej oprócz pana Yernna.

Zebrało się we mnie na politowanie. Cicho podeszłam do wózka i wyciągnęłam ku niej swoją dłoń. Nie mówiłam nic. Nie wiem jak, ale wyczuła tą rękę.

- Dziękuję...

Nagle nieznajoma przyciągnęła mnie do siebie gwałtownie. Wbiła we mnie paznokcie i wywaliła się razem z wózkiem, przygniatając mnie swoim ciężarem. Oplotła moją szyję. Zacisnęła ją. Szeptała coś niewyraźnie pod nosem.

- DAJ MI TO! - krzyknęła ni z tego ni z owego.

poniedziałek, 15 czerwca 2015

Rozdział II (cz.I)


                                                                         ~~~~~~

Cała kraina pokryta była czymś w rodzaju lodu. „Czymś w rodzaju” ponieważ wizualnie go odwzorowywała, ale nie odczuwałam zimna. Było tu pięknie. Wokół otaczały mnie przepiękne lodowe jaskinie i góry, a wszędzie znajdował się śnieg. Spojrzałam na siebie w odbiciu kryształowo czystej zamarzniętej wody. Miałam bose stopy, a sama nosiłam letnią, białą oraz prostą sukienkę. Brązowe, rozpuszczone włosy ułożyły się całkowicie naturalnie. Odruchowo podrapałam się po kościstym fragmencie za policzkiem. Co ja tutaj u diaska robię? Nie powinnam teraz być... Właśnie, gdzie? Zmarszczyłam brwi w celu intensywnego myślenia.

- Główkowanie nic nie da. - delikatny dziewczęcy głos odezwał się z tyłu.

Spojrzałam w kierunku z którego usłyszałam te słowa. Nieco dalej ode mnie stała dziewczyna. Niska, szczupła, o delikatnych rysach twarzy. Kręcone włosy sięgały jej za kolana, ale wyglądały na zadbane. Przeraził mnie fakt, iż nieznajoma była całkowicie biała. Nie blada, nie sina. Biała. Tak samo jak jej włosy, paznokcie, a nawet strój. Jedynie jej oczy posiadały głęboki, zielony odcień.

- Kim jesteś? - zapytałam.

Dziewczyna zrobiła obrót wokół własnej osi. Wyglądało to, jakby tańczyła.

- Cóż ci da ta odpowiedź? Aktualnie jestem osobą stojącą obok ciebie. Zaraz zostanę osobą, której zadasz pytanie. Dzięki temu moja tożsamość cały czas się zmienia.

Podrapałam się po głowie.

- Matko, co ja brałam...

Towarzyszka przekrzywiła głowę.

- Stosowniej byłoby wpierw zapytać : „Co ja tutaj robię?”.

Westchnęłam.

- To też może być. Miejsce nie jest tak zmienne jak twoja osoba. Więc co to za lodowa kraina i co ja tutaj robię?

Parsknęła śmiechem. Wiatr zawiał. Nie wiem dlaczego, ale nie sprawiał, że czułam się wyziębiona.

- To wszystko dzieje się w twojej głowie. Masz majaki, dostałaś bardzo silny lek.

Oparłam się o jedną z gór.

- Skąd to wiesz? Z takimi informacjami nie możesz być jedynie majakiem.

- Uch, sklejasz fakty nawet wtedy kiedy jesteś nieprzytomna? No ciekawe. - poderwała się.

Z gracją podbiegła do mnie. Nie minęła sekunda, kiedy znowu ujrzałam jej twarz. Tym razem tylko jeden centymetr od mojej.

- Powiedz mi.. - przechyliła głowę. - Za kogo się uważasz, Iris Rail?

Zamrugałam.

- Co?

Westchnęła.

- Proste pytanie. Uważasz się za kogoś z Resvel, czy może lepiej się czujesz na terytorium wroga?

Przełknęłam ślinę.

- Nie „proste”, tylko głupie. - z trudem powstrzymywałam drżenie głosu. Ta dziewczyna mnie przerażała. Wiedziała coś, czego wiedzieć nie powinna. - To chyba oczywiste. Uważam się za kogoś, kim faktycznie jestem.

Zaśmiała się dźwięcznie.

- Hah, a to ciekawe.

Zerwał się mocny wiatr.

- Dlaczego?

- Bo nawet nie masz pojęcia co czyni cię taką, a nie inną.

Zirytowała mnie. W śnie również po mnie ludzie jeżdżą, no super. Wiem, że jestem niedorobiona jakaś, ale nie trzeba mi tego ciągle wypominać.

- Po prostu tatuś i mamusia się nie postarali kiedy mnie robili i wyszło im takie dziecko made in china.

Parsknęła.

- Masz niezłe poczucie humoru.

- Uaktywnia się, kiedy ktoś mnie wkurzy.

I dlaczego u licha rozmawiam z kimś, kto nie istnieje?

- Dam ci jedną dobrą radę. Nie używaj tego pierścionka zbyt często, nie jesteś przystosowana i może stać ci się krzywda. - wskazała na podarek od Rilianny.

Zszokowana patrzyłam na błyskotkę na mojej dłoni, której jeszcze parę sekund temu nie było.

- Do zobaczenia. - rzuciła.

Nie zdążyłam nic powiedzieć. Jej słowa rozmyły się wraz z delikatnym już wiatrem, a sylwetka zniknęła w bieli lodowej krainy.



***



- To nie będzie wymagać kroplówki. Podejrzewam, że tylko zasłabła. Przesadziliście z tym całym armetrem. - znajomy, męski głos szepnął.

- Nie moja wina. Księżniczka tego chciała. - w otumanieniu rozpoznałam Erianna. - Ale za to mamy już wiele dowodów, teraz musimy czekać na wyniki morfologii i DNA.

Mrugnęłam. O czym oni mówili? Lekko się podniosłam i przetarłam oczy. Eriann rzucił się w moją stronę razem z mężczyzną w kitlu.

- Nie wstawaj. - szepnął. - Leż spokojnie, wyczerpałaś się na treningu. - głos młodego uspokajał mnie. - Zaraz podamy ci leki i wszystko powinno wrócić do normy.

Zamrugałam kilkakrotnie.

- Gdzie ja jestem?

Krzątając się odpowiedział :

- W gabinecie lekarskim.

Rozejrzałam się po sali. Przez chwilę miałam wrażenie, że ciągle znajduję się w miejscu pokrytym lodem. Potrząsnęłam głową. Ten sen był naprawdę dziwny.

- A gdzie Rilianna?

- Księżniczka jest aktualnie zajęta, wróciła więc do swoich obowiązków.

Kiwnęłam głową. No tak, przecież jest tutaj kimś ważnym, nie może spocząć na laurach i mnie zabawiać.

- Z powodu tego wypadku zostaniesz tu jeszcze jeden dzień. Bliscy już zostali powiadomieni. Uparcie pragnęli cię odwiedzić, ale stanowczo im tego zakazaliśmy. Powiedziałem, iż lepiej, by nie oglądali cię w tym stanie.

Zmarszczyłam brwi. Czy wszystko zmierza ku temu, bym tutaj zamieszkała na stałe? W dodatku owy „wypadek” nie był poważny. Nie czuję się jakoś źle, ani nazbyt wyczerpana.

- Do czego wy u licha zmierzacie, przeklęte bałwany?

Nie odpowiedział. Mężczyzna w kitlu wstał.

- Jak dobrze pójdzie to za godzinę będzie panienka mogła zacząć chodzić. Tylko musi panienka coś zjeść.

Zaśmiałam się kpiąco.

- Nie ma tutaj księżniczki, więc darujmy sobie te sztuczne uprzejmości, bo, aż mi się niedobrze robi. Przecież widzę z jakim obrzydzeniem na mnie patrzysz, lodowa cholero.

Skrzywił się. Odwrócił głowę, tak abym nie widziała jego zdegustowania i mnie zignorował.

- Najpierw proszę wypij to. - Eriann podał mi gęstą, pomarańczową ciecz. - Zwykły syrop wzmacniający.

Chlusnęłam na jeden łyk.

- Eri, idę na dyżur do piwnicy. Zajmij się dobrze panią Rail. - rzekł doktorek.

Chłopak machnął ręką na znak zaakceptowania prośby.

Dyżur do piwnicy? Kto normalny ma szpital w piwnicy? A w ogóle to po jaki kij w zamku potrzebują szpitala? Tak często im straż choruje?

Lekarz nawet się nie obejrzał i wyszedł.

- Uważaj sobie. My też nie znosimy waszej rasy, ale staramy się być mili, bo nasza pani nam kazała. Myślisz, że to takie fajne patrzeć codziennie na twoją wpół zgniłą twarz? No nie bardzo. Poza tym przed chwilą obraziłaś nadwornego medyka, jednego z najlepszych w całym kraju, nie wspominając o regionie. Wasi szamani nie dorównują mu do pięt, więc się zachowuj.

Szamani”? No teraz to gościu przegiął. Poderwałam się.

- Co ty sobie wyobrażasz, co? Moja twarz nie jest „wpół zgniła” tylko nasze skronie nie są pokryte skórą, to tyle idioto. I jacy szamani? Nie wiem czego was uczą w tych szkołach, ale chyba coś pokręcili.

Eriann zaśmiał się z pogardą.

- Ktoś kto preferuje żyć w norze pod ziemią na pewno nie ma profesjonalnej opieki lekarskiej. Och, przepraszam... Może i macie, ale wiesz, że kuracja korzeniami i jedzenie gleby nie jest zbyt zdrowe? Chociaż w sumie, dla was może i w sam raz... Natura w końcu uporządkowała ten świat hierarchicznie. Nie dziw, że ci, którzy są na samym dole delektują się piachem.

Nie wytrzymałam i rzuciłam się na niego. Miałam zamiar go uderzyć, kiedy w moją głowę wdarł się przeszywający ból.

- Widzisz? Nawet jeśli chcesz, to nie możesz. Jesteś teraz zdana na naszą łaskę, więc siedź cicho i nie podskakuj.

Westchnęłam. Gościu miał rację. Tak bardzo pragnęłam mu przywalić, ale nie byłam w stanie.

- Bądź grzeczna, ja zostawiam straże przy drzwiach. - spojrzał na mnie lekceważąco.

Jego oczy sprawiały wrażenie naprawdę zimnych. Chłodniejszych od Rilianny. Nie wiem dlaczego, ale dopiero teraz to zauważyłam. Eriann na pewno nie był miłym gościem. Nie tylko dla mnie, ale i dla innych. Blond włosy sięgające trochę za linię żuchwy dopełniały jego nieprzyjemnej postawy. Zawsze mnie dziwiło dlaczego ludzie zimna zawsze byli trochę opaleni. Tj. posiadali taką karnację. Mimo tej wakacyjnej cery i delikatnego zapachu słońca, dało się czuć bijący od nich lodowaty chłód. Nie mogłam do tego przywyknąć, więc za każdym razem kiedy Rilianna mnie dotykała dostawałam gęsiej skórki. Jeżeli chodzi o Terran to zazwyczaj nie posiadają konkretnego zapachu, ale na pewno nie da się ich przegapić w tłumie... Czasami dziękowałam górze, że urodziłam się Resvelką, bo naprawdę nie widziało mi się mieć mega krzywych oczu, dwóch metrów wzrostu i karku pokrytego futrem. Terranie często pracują jako ogrodnicy, czy botanicy. Jeśli już opuszczają swój kraj. Zazwyczaj nie lubią ruszać się z miejsca w, którym się urodzili, jednak nieraz zmusza ich do tego sytuacja. Życie.

Delikatnie podparłam się łokciami odruchowo chcąc sprawdzić godzinę na telefonie. W sekundę ocknęłam się i uświadomiłam sobie, że zabrano mi wszystkie rzeczy. Zamiast komórki w moje ręce dostał się pierścień podarowany wcześniej przez Riliannę. Obejrzałam go jeszcze raz. Gwiazda stale połyskiwała.

- Nie używać go za często, co...? - powtórzyłam cicho słowa tajemniczej nieznajomej ze snu.

Ścisnąwszy go walnęłam się na poduchę. Głęboko westchnęłam. Zmrużyłam leniwie oczy i wbiłam wzrok w tlące się pośród ciemnego kryształu iskierki.

- Co tu się u licha wyprawia... - zmieniłam głos w szept. - Chcę do domu...

Czy oni przywlekli mnie tu tylko po to, aby pokazać mi jaka jestem beznadziejna? Aby rozłożyć Iris Rail na części pierwsze i każdą z nich niszczyć kawałek po kawałeczku? Jeśli tak, to już nogi mają z głowy. Królewna Śnieżka mnie mocno poobijała w czasie „treningu” będącego tylko przykrywką dla wykazania jej chęci mordu wobec sąsiadów.

Oczy same mi się kleiły do snu.

Minutę później byłam już w krainie Orfeusza.


piątek, 12 czerwca 2015

Rozdział I(cz.II)

                                                 ~~~~~~

Szłyśmy razem bardzo ciasnym korytarzem. W trakcie wędrówki dołączył do nas zespół lekarzy w kitlach i sześciu strażników. Podejrzewam, że podczas śniadania też się gdzieś czaili, jak ja wczoraj pod zasłoną. W towarzystwie wypatrzyłam jednego młodego chłopaka, w moim wieku. Dodało mi to trochę otuchy. Taki młodzik, a już pracuje w zespole królewskim? Poczułam do niego szacunek. Wedle moich genialnych obliczeń (z matmą żyję jak mąż z żoną po rozwodzie) to studia musiał zacząć w wieku dwunastu lat! Albo po prostu się przypałętał i zmywa za nami podłogi.

- Nie stresuj się. Wszystko jest pod kontrolą. Rób to co powiedzą ci lekarze.

Kiwnęłam niepewnie głową.

Zanim się obejrzałam, znajdowaliśmy się w specjalistycznym gabinecie. Ciary mnie przeszły.

- Panno Rail, proszę się położyć na stole i się zrelaksować. Zrobimy USG, a potem pobierzemy krew i kilka innych rzeczy. Przechodziłaś badania kontrolne?

- Tak. – potwierdziłam.

- Cierpisz na jakieś poważne schorzenie? Bierzesz leki?

Przytaknęłam.

- Układu krwionośnego. Mojemu organizmowi trudniej produkuje się limfocyty i czasami drętwieją mi pewne części ciała z powodu niedokrwienia. Hematolog przypisał mi Litoctazyt oraz Nervmoten. Nie jestem w stanie także używać zbyt wiele arkany.

- Nie ukrywam, iż to rzadka przypadłość, jednak leki są mi dobrze znane. No, skoro już wszystko wiem, poproszę zespół o przygotowanie stanowisk do następnych badań i opuszczenie nas.

Wszyscy zgodnie wyszli z gabinetu. Zostałam tylko ja, Rilianna i lekarz. Poczułam się trochę nieswojo.

- Nie nakłuj jej zbytnio, zaraz po tym idziemy na salkę treningową.

- Wszystko jest gotowe, jaśnie pani. Armetr podłączy Eriann.

Księżniczka zmrużyła oczy, podczas kiedy(jak wyczytałam z jego identyfikatora) dr. Varieninn Causnive macał mnie po tułowiu gałką od USG. Ludzie, czy tylko ja mam takie wrażenie, czy prawie wszystkie imiona w Sanhil kończą się na podwójne „n” i posiadają „ri”?

- A jak ojciec? - spytała.

Ojciec? Pewnie ma na myśli ich króla. Nie interesuje mnie polityka wrogich państw, ale z tego co wiem został otruty przez rewolucjonistów i walczy o życie już przez ponad rok. Sprawa była głośna, gdyż wpierw to nas oto oskarżono.

- Nic się nie zmieniło, cały czas w śpiączce. Parametry takie same, tylko czasami skacze mu ciśnienie, ale to raczej nic niepokojącego.

Księżniczka nie odpowiedziała.

Po serii badań(jak się okazało pojęcie „kilka” jest względne) zostałam zaprowadzana na ogromną halę, obitą dziwnego rodzaju, miękkim materiałem, z podłogą wyłożoną matą i masą reszty dziwnych bajerów. W dolnym rogu pomieszczenia znajdowała się szklana komnata ze sprzętem elektronicznym. Ujrzałam w jej wnętrzu chłopaka z wcześniej.

- Zaraz rozpoczniemy ćwiczenia. - powiedziała cicho Rilianna – Eriann! - tym razem krzyknęła.

Postać wyskoczyła zza szklanej gabloty niczym pajacyk z nakręcanego pudełka.

- Tak, wasza wysokość?! - odkrzyknął.

Lepiej by było, gdyby spotkali się na środku tej „malutkiej” salki treningowej, a nie wrzeszczeli na pół pałacu.

Eriann jakby czytał w moich myślach i od razu przybiegł wręcz pod stopy księżniczki.

- Armetr jest podłączony? - zapytała.

- Oczywiście.

- Kostiumy ochronne przygotowane?

- Naturalnie.

- Cele gotowe?

- Tak.

Kiwnęła głową.

- Pójdziemy się przebrać. Ty w tym czasie upewnij się, czy nikt nie wejdzie.

Chwyciła mnie za rękę i zaprowadziła do dużej szatni. Faktycznie : stroje zostały przygotowane. Dwa czarne kostiumy z niebieskimi naszywkami wsiały na wieszakach.

- Po co kamizelki kuloodporne...? - zagaiłam ze strachem.

- Przekonasz się. W dodatku nie są kuloodporne, tylko mają zdolność amortyzowania znaczniej ilości obrażeń zadanych podczas walki.

W-walki?! Osłupiałam. Czy ja będę walczyć z baaardzo niebezpiecznym członkiem rodziny królewskiej?! A co jak przez przypadek złamię jej nogę, czy coś? Będę musiała płacić ogromne odszkodowanie!

- Z całym szacunkiem Rilianno, jednak nie mogę zgodzić się na walkę z osobą posiadającą krew Sanhilanów. To niczym złamanie kontraktu.

Dziewczyna parsknęła śmiechem.

- Jakbyś miała mnie chociaż dotknąć, Iris Rail.

Przeczesałam włosy dłonią. Teraz to już w ogóle miałam pietra. A jak w sądzie będą zeznawać, że ją sprowokowałam, albo iż działała w obronie własnej? Kij na górze normalnie.

Starałam się nie myśleć o konsekwencjach(już zresztą przesądzonego) pojedynku, tylko zebrać się fizycznie oraz psychicznie i w końcu założyć ten sztywny kostium. Do licha, co to jest?

- Z czego wy robicie te ubrania? - zapytałam się, nie ukrywając pretensji.

Rilianna widocznie nie miała mi tego za złe. Jedynie zmrużyła oczy.

- Te stroje zostały wyprodukowane z grafenu. O wiele bardziej wytrzymalsze od innych kombinezonów ochronnych. To, że są niewygodne to tylko mała wada, przy tym, jak bardzo mogą ci uratować skórę.

Przełknęłam ślinę.

Wkroczyłyśmy z powrotem na salę. Eriann czekał cierpliwie za szklaną gablotą. Z niewiadomych mi przyczyn nałożył dźwiękoszczelne słuchawki. Pomachał w naszym kierunku, zapraszając do środka. Bez wahania ruszyłam za Rilianną. Chłopak podał nam obu zatyczki do uszu. Włożyłam je, jednak ciągle nie rozumiałam do czego mi będą służyć. Przecież w tym pomieszczeniu są tylko trzy osoby włącznie ze mną.

- Na razie ich nie zakładaj. - szepnęła księżniczka. Zdjęła również słuchawki z uszu Eriana. Ku mojemu zdziwieniu, rówieśnik lekko się zaczerwienił.

Wcześniej nie zwróciłam zbytnio uwagi na jego wygląd. Miał jasne, blond włosy i niebieskie oczy. Nosił zwykłe okulary, a jego cera sprawiała wrażenie trochę opalonej. Był wysoki, wyższy ode mnie, ale z twarzy ciągle przypominał małego chłopca. Widząc jak Rilianna zdejmuje mu owe słuchawki, stwierdziłam, że musi go darzyć ogromnym zaufaniem, skoro tak się z nim spoufala.

- Idź na środek. - wskazała.- Eriann tu zostanie i będzie operował treningiem.

Ze względu na ogromną ilość powierzchni, jaką mogła pochwalić się salka, zdecydowałam, że pobiegnę truchcikiem, abyśmy mogły szybciej zacząć.

Zanim dotarłam do wyznaczonego punktu, coś zamigało mi przed oczami. Mrugnęłam. Rilianna już tam była.

- J-jak...? Szłaś za mną... - głos mi lekko drżał.

Moce nie są niczym szczególnym, ale jeszcze NIGDY nie słyszałam o czymś takim.

Dziewczyna tylko wzruszyła ramionami i uśmiechnęła się tajemniczo. Puściła sygnał do Erianna, aby zaczynał. Zrobiła krok w tył.

- Pokaż mi co potrafisz.

Poczułam się zdezorientowana.

- Przepraszam, możesz powtórzyć?

Westchnęła.

- Ukaż mi swą moc.

Zaśmiałam się nerwowo.

- Czy to konieczne?

Zdziwiła się.

- Coś nie tak?

Przełknęłam głośno ślinę.

- Moja zdolność... Ta cała choroba blokuje przepływ energii z obiegu do moich żył. Przez to mogę używać jej tylko trochę i w dodatku jest... Beznadziejna.

- No, jak mi jej nie pokażesz to się nigdy nie przekonam.

Wzruszyłam ramionami.

- No dobrze.

Skupiłam się.

Wzięłam głęboki wdech. Wezbrałam całą garstkę arkany jaką obecnie posiadałam i zgromadziłam ją w palcach. Zaczęły stopniowo znikać. Zmarszczyłam brwi. Nie zwracałam uwagi na nic. Gdybym się rozproszyła – znowu stałyby się widoczne.

- Czyli na tym polega? - głos księżniczki wyrwał mnie z transu.

Jedna chwila – są z powrotem.

- Tak...

Podrapała się po głowie.

- Mówisz, że to nic dobrego, ale osób z tą zdolnością znam naprawdę mało. Musisz tylko trochę poćwiczyć. Jeśli to zrobisz – możesz stać się kimś niesamowitym. Potrafisz zniwelować też cząstki, czy to tylko i wyłącznie iluzja?

- Iluzja. Kiedy jestem spanikowana potrafię zniknąć w większości, ale nie potrafię się wtedy ruszać bez ujawnienia. - odruchowo dotknęłam kościstej skroni, która była zakamuflowana włosami. - Przez to miałam zwolnienie z zajęć użytkowania indywidualnego arkan.

- A możesz zmienić się w coś innego?

Parsknęłam śmiechem.

- Zmiennokształtność należy do Terran.

- Nieprawda. - zaprzeczyła. - Istnieją istoty, które to potrafią nie będąc ludźmi lasu. Tak czy siak... - spojrzała mi prosto w oczy. - Ofensywa raczej nie jest twoją mocną stroną. Bardziej rozwinęłaś zdolności mentalne. Jednak i to dobre. W tych czasach zbyt wiele jest istot opierających się na magii czystofizycznej.

Wzdrygnęłam się. To zabrzmiało jak pocieszenie, jednak wyczułam w jej tonie drwinę.

- No dobra, zaczynajmy.

Moje źrenice zmniejszyły się. Jak to „zaczynajmy”? Czy my już nie wystartowaliśmy z tym wszystkim?

Rilianna przybrała dziwną, bojową postawę. Eriann zza szklanej ściany pokazał mi gestem, abym założyła zatyczki. Zdezorientowana zrobiłam to. Kobieta naprzeciw mnie wyglądała na profesjonalistkę. Do przodu wyciągnęła jedną rękę, natomiast nogi ugięła. Podniosła dłoń.

- Equien. - wyszeptała.

Zupełnie niespodziewanie rozległ się ogromny trzask. Dziękowałam w duchu, że jednak włożyłam te waciki. Tylko co go spowodowało? Obejrzałam się wokół siebie. Nie było nic. Mimo niechęci spojrzałam w górę.

- Co do... - zaczęłam, ale nie skończyłam.

Miliony drobnych kawałeczków lodu będących jeszcze sekundę temu obok sufitu, rzuciło się w moją stronę. Migiem zabrałam się za ucieczkę. Księżniczka stała niewzruszona. Ostre niczym szkło odłamki wybrały sobie mnie za cel. Z paniką w oczach nie zwracałam uwagi na nic. Odruchowo skierowałam się do drzwi.

- Equien. - powtórzyła.

Lód zstąpił przede mnie. Po raz kolejny usłyszałam ostry trzask. Z ciarkami na plecach ponownie wzniosłam oczy ku górze. To chyba jakiś żart... Mogłaś mi na wstępie powiedzieć, że chcesz mnie zabić, a nie się nade mną pastwić!

Następna fala odłamków goniła za mną jak oszalała. Nie miałam kondycji, więc szybko się zmęczyłam. Rzucałam się na prawo i lewo. Rilianna wyglądała na niewzruszoną. W obecnej sytuacji nawet moja iluzja by nie pomogła. Przecież zimni potrafią wyczuwać swoją ofiarę za pomocą ciepła przez nią wytwarzanego... Jestem w martwym punkcie. Setny raz rzucając się na matę nie miałam już sił, aby wstać. Nogi odmawiały mi posłuszeństwa. „To koniec...” - pomyślałam. Księżniczka Sanhil zrobi ze mnie multi szaszłyk.

- Ale jesteś słaba.- westchnęła głęboko. - Faktycznie, bardziej niż mi się wydawało. W dodatku robisz dużo niepotrzebnych ruchów.

W jednej chwili odłamki spadły na ziemię. Wokół rozległ się dźwięk kruszonego lodu. Podparłam się łokciem na macie, czując się już zdecydowanie bezpiecznej.

- Przepraszam...

- Nie masz za co przepraszać. - powiedziała.

Przeskanowałam ją wzrokiem. Ciągle utrzymywała tą dumną, waleczną postawę. Jej delikatne rysy zdawały się przybierać rozgoryczoną minę. Zarzuciła na bok białe włosy związane w luźną kitkę. Cały czas byłam bardziej niż roztrzęsiona. Myślałam, że zginę.

- Zdradzisz mi jak to zrobiłaś?

Kiwnęła głową. Podniosła ponownie rękę do góry.

- Equien.

Gestem pokazała, abym zwróciła wzrok ku sufitowi. Nie wierzyłam własnym oczom. Powietrze znajdujące się nad nami zmieniało się szybko w grubą warstwę, twardo zbitego szronu. Dziewczyna zmarszczyła brwi. Tafla utworzona nad nami pękła.

- Więc w taki sposób... - rzekłam czując się niczym Kolumb po odkryciu Ameryki.

Odsunęła się. Kawałeczki zleciały na ziemię, przy tym obijając się o mnie.

- Genialne. - wstrzymałam oddech na sekundę.

Serce biło mi jak oszalałe.

- Musisz bardziej docenić swoją zdolność. Nikt z naszej rasy takiej nie posiada. W Resvel również.

- W Resvel również...? Ale mówiłaś, że znasz paru ludzi z tym czymś...

Chrząknęła.

- Eriann! - zawołała. - Podejdziemy bliżej, włącz armetr.

Nie mam pojęcia jak ją usłyszał zza tej szyby, ale widocznie musiał to zrobić, gdyż postukał parę razy w klawiaturę na ogromnym pulpicie.

- Dla jasności – nie martw się o niego. Jest bezpieczny, gablota została wyprodukowana z diamentu. Tak łatwo jej się nie przebije.

Grafen? Diament? Nawet nie chciałam myśleć o funduszach, jakimi dysponowali.

- No dobrze, teraz ci coś dam. Używaj tego ostrożnie, dobrze?

Mimo swojego zdziwienia na wieść o „prezencie”, kiwnęłam głową. Rilianna wygrzebała małe zawiniątko ze swojej kieszeni. Zrobiła parę kroków tak, aby móc znaleźć się centralnie naprzeciw moich dłoni. Dotknęła ich i coś w nie wsadziła. Mimo woli poczułam jaką ma zimną skórę. Spojrzałam na to. Mały, satynowy woreczek związany wstążką. W środku coś się znajdowało.

- Otwórz. - powiedziała pół głosem.

Z lekkim przerażeniem, ale i podekscytowaniem pociągnęłam za róg kokardki, tym samym otwierając sakiewkę.

Moim oczom ukazał się pierścionek, którego obręcz była srebrna, a na samym czubku widniał średniej wielkości kryształ. Był masywny i ciemnofioletowy. W jego środku dało się ujrzeć dziwne, połyskujące „grudki”. Mimo swojego braku delikatności, został oszlifowany oraz wyrzeźbiony w kształt wieloramiennej gwiazdy. Ten symbol był wszechobecnym godłem Sanhil. Dokładniej rzecz ujmując nie była to tyle gwiazda, co dziewięć skrzyżowanych ze sobą strzał – jednak pierścionek do niego bardzo nawiązywał.

- Przepraszam... Nie wiem co powiedzieć. Czy to dla mnie? - wykrztusiłam.

- Tak. Nie podoba ci się?

Podskoczyłam.

- Nie, nie! Jest przecudny. Tylko ciągle nie rozumiem dlaczego mi to dajesz... Nie będę mogła za to zapłacić.

Dziewczyna roześmiała się.

- Po co chcesz za to płacić? To prezent z okazji twojego pobytu w naszym państwie oraz rekompensata za twoje porwanie.

Odetchnęłam z ulgą chyba po raz setny w ciągu ostatniej godziny.

- Dziękuję! Uwielbiam piękną biżuterię. - lekko naciągnęłam fakt.

- To nie jest zwykła biżuteria. - chrząknęła.- Kryształ znajdujący się na tym pierścionku jest specjalnym kamieniem regulującym poziom arkany w twojej krwi. Dzięki temu będziesz mogła pobierać więcej energii oraz nią lepiej manipulować. Coś w rodzaju łącznika.

Zaśmiałam się.

- Taki śliczny, malutki kamyczek może mi pomóc z magią? Przepraszam, jednak trudno mi w to uwierzyć. - wzruszyłam ramionami.

Rilianna wyciągnęła przed siebie dłoń.

- Też taki mam. - wskazała. Był prawie identyczny, gdyby nie to, iż obrączka została zrobiona ze złota. - Zaufaj mi. Musisz tylko nauczyć się komend z języka staroterrańskiego.

-...staroterrański? Istnieje taki w ogóle?

Uśmiechnęła się.

- Tak. Najprostsze to : equien, mestaria i rien. Co dosłownie znaczy wiatr, wodę i ziemię. W sensie, kiedy chcesz użyć chwilowego wzmocnienia musisz powiedzieć equien. Natomiast kiedy czujesz, że należałoby poszerzyć „czar” mówisz mestaria. Rien używa się tylko na nagłe przypadki, im głośniej to krzykniesz, tym bardziej zadziała. Otóż owa „ziemia” służy do nadania twojej umiejętności pewnego rodzaju umocowania, dzięki któremu nie da się go tak łatwo zdjąć. Naprawdę – nie wiem kto to wymyślał. Nie przejmuj się – ja też jak się tego uczyłam, to po prostu waliłam się książką w głowę.

Nie wiedziałam, czy powinnam zareagować śmiechem, czy zrobić współczującą minę. Jednak sposoby aktywacji arkany były nadzwyczaj interesujące.

- Więc wystarczy, że to przycisnę i powiem jedno z tych słów?

Pokręciła głową.

- Nie. Gdyby to było takie proste to każdy byłby w pełni mocy. Otóż wszystko wymaga treningu. Musisz poczuć tą energię. Może to dziwne, ale każda z tych komend posiada inny rodzaj arkany.

O matko.

- No dobrze, to jak to zrobić?

- Potrzebujesz poczuć to w klatce piersiowej. Musisz stać się jednością z tym zaklęciem. Wchłoń je. Nie daj się zdominować. Skup się, ale nie za bardzo. Przyzwyczaj się do tego, że nie zawsze będziesz miała możliwość używać swojej zdolności w idealnych, cichych warunkach. Działaj.

Wzruszyłam ramionami. No dobra.

Założyłam pierścień na palec i przykryłam go lewą dłonią.

- Equein.

Zamknęłam oczy. Wzięłam głęboki oddech. Poczuwszy dziwne ciągnięcie na środku żeber, wypchnęłam je lekko do przodu. Dałam powietrzu w płucach wolną wolę. Może zabrzmi to jakbym była nienormalna, ale miałam wrażenie, że za wszelką cenę szukało dojścia do mojej krwi. Kiedy prawie udało mu się wyswobodzić, wzięłam kolejny oddech. Tym razem zatrzymałam dopływ tlenu. Z zamkniętymi oczami, bez zakłóceń wynikających z oddychania, mogłam się skupić tylko i wyłącznie na tańczącym wewnątrz mnie wietrze. Dosłownie – to co teraz działo się obok mojego serca, mogłam śmiało nazwać małą wichurą.

- Jeszcze raz. - rzekła stanowczo Rilianna.

Pewnie chodziło jej o wypowiedzenie komendy. Ścisnęłam pierścień.

- Equein.

Oczy wyszły mi na wierzch. Moje gardło ścisnął ogromny ból. Wrzasnęłam. Kolana ugięły się pode mną, nie wiedziałam co robić. Niczym blokada pod olbrzymim ciśnieniem, tchawica, płuca, szyja – to wszystko zaraz zdawało się pęknąć. Ku własnemu zdziwieniu moja klatka piersiowa zniknęła. Nie było jej widać. Uderzyła kolejna fala bólu. Krzyknęłam po raz drugi. Ta powaliła mnie na ziemię. Dlaczego nikt nic sobie z tego nie robi? Nie byłam zdolna oddychać. Każdy złapany łyk tlenu powodował jeszcze większe ciosy wewnątrz mnie. Spojrzałam na księżniczkę. Kącik jej ust lekko drgnął. Eriann ciągle siedział przed pulpitem z armetrem i się w niego gapił.

- Equein mestaria. - usłyszałam znajomy głos.

Ból łamał każdą możliwą barierę. Krzyczałam. Nawet nie wiem kiedy zaczęłam płakać. Zbliżał się do dolnego odcinka kręgosłupa, absolutnie nie opuszczając wcześniej zajętych przez niego terenów, czyli gardła i płuc. Myślałam, że moje kości pękają pod naciskiem wichury.

- Już mam. - głośno powiedział Eriann.

Rilianna podeszła do mnie. Obraz rozmazywał mi się przed oczami. Nie byłam pewna, ale miałam wrażenie, że dziewczyna naprzeciw mnie, ciągle powstrzymywała się od śmiechu. Pewnie miałam zwidy. Ból mnie nie oszczędzał, więc obojętne kto mi pomoże – byleby to zrobił.

- Już dobrze... - do ucha szepnął mi delikatny, kobiecy głos. Następnie ledwo słyszalnie dodał : - Equein mestaria.

wtorek, 9 czerwca 2015

Rozdział I (cz.I)


~~~~~~~~~~~~~~~~~      


    Parę minut później, po przejściu niebywale bogatego w zakręty i schody korytarza, mężczyźni stanęli przed ogromnymi, białymi drzwiami(jakich zresztą minęliśmy z dwadzieścia). Nie wiem, czy to dlatego, że służba żywiła do mnie niechęć, czy to może przez groźbę jej wysokoś... Rilianny , ale nie odezwali się ani słowem. W pewnym momencie zaczęłam się zastanawiać, czy odgłos oddechu też kontrolują.

- Tutaj jest pani komnata. - rzekł wyższy z nich. - Proszę, o to klucz. - wręczył mi mały przedmiot owinięty w zamszową chusteczkę.- Życzymy miłych snów.

Przytaknęłam.

- Nawzajem...

Włożyłam klucz do zamka i go przekręciłam. Popchnęłam drzwi. Moim oczom ukazało się wielkie pomieszczenie, z dwuosobowym łożem, balkonem, jasnofioletową wykładziną, dużą garderobą i tylko góra wie co tam jeszcze się znajdowało. Westchnęłam i rzuciłam się na łóżko. Odruchowo przyciągnęłam do siebie poduszkę. Co tu do licha się dzieje? - to pytanie ciągle przewijało się w moich myślach. Oszałamiająca cisza była niczym duszące powietrze. Miałam ogromną ochotę z kimś porozmawiać... Zgarnęli mnie tak po prostu. Bez telefonu, plecaka, czy chociażby dokumentów.

Było to dosyć niedawno, zaledwie parę godzin temu. Szłam jak zwykle – na zajęcia aktorskie do centrum kultury. Powtarzałam scenariusz do nowej sztuki. Przez całą drogę od mojego domu, aż do budynki w którym organizowany był amatorski teatr, czułam, że ktoś mnie śledzi. Z całej siły próbowałam pozbyć się tego nieprzyjemnego wrażenia. Mimo tego, odruchowo omijałam niezaludnione ścieżki, a szłam tymi, w których spacerowały dzieci, rodzice, albo właściciele psów. Trwało to przez to nieco dłużej niż zwykle, ale poczucie bezpieczeństwa wydawało mi się wtedy najistotniejszą sprawą. Skręciwszy w stronę nieuniknionej drogi przez most(na moje nieszczęście rzadko nawiedzanej przez społeczeństwo), ogarnęła mnie panika. Obejrzałam się za siebie. Nikogo nie zobaczyłam. To absurd, nawet jeżeli ktoś by mnie śledził, nie mógłby się schować, gdyż most nie ma ani lamp, ani jakichkolwiek większych obiektów do ukrycia. - pomyślałam.

Zrezygnowana ruszyłam dalej. Szukałam miejsca, w którym mogłabym się zakamuflować. Byłoby co najmniej dziwnym, gdybym tak po prostu „zniknęła”. Przyśpieszyłam jeszcze bardziej. Miałam tego dosyć i pragnęłam się znaleźć już w ośrodku. Uczucie narastało. Teraz niemalże biegłam.

Most zdawał się nie mieć końca. Moja panika była bezpodstawna, co jeszcze bardziej ją potęgowało. Goniło mnie coś, co pewnie nawet nie istniało. Jednak to nakręcało moją wyobraźnię.

W pewnym momencie szaleńczej ucieczki przed „niczym” ktoś złapał mnie za kostkę.

Wstrzymałam oddech. Wywróciłam się. Niewidzialna dłoń zasłoniła mi usta, lekko przydusiła i walnęła o balustradę. Krzyknęłam. Na pięknym krajobrazie zachodzącego słońca zaczęły malować się czarne garniaki oraz ich właściciele.

- Nie stawiaj sprzeciwu, na rzecz jej królewskiej mości, Rillianny Veronici Sophie Nightway – księżniczki państwa Sanhil.

Miałam ochotę skoczyć. Jedynym co mnie zatrzymywało to wysokość, na jakiej się znajdowałam.

W mgnieniu oka mnie pochwycili. Byli bardzo doświadczeni – mogłam to wywnioskować z ich ruchów. Nie miałam się co stawiać, i tak nie dorównałabym im siłą.

Takim oto sposobem teraz leżę sobie na łóżku w komnacie zamku królowej wrogiego państwa.

Po prostu super.








Usłyszałam pukanie do drzwi. Odruchowo chciałam mruknąć „baaaabciuuu, jeszcze minutka nooo”, ale na szczęście coś mnie od tego powstrzymało. Przetarłam leniwie oczy, będąc pewna, że obudzę się w swoim pokoju. Ujrzawszy przepiękny salonik naprzeciw mnie, przypomniałam sobie całą sytuację.

- Służba, przynieśliśmy czyste ubrania. - powiedział ktoś na korytarzu.

Szybko przeczesałam włosy ręką i podbiegłam do wejścia. Nacisnęłam klamkę.

- Przepraszam za zbudzenie. - rzekła drobna Sanhilka. - Oto pani szaty. - podała mi stertę ubrań. - Życzę miłego pobytu. - dygnęła.

- Dziękuję...

Zamknęłam drzwi i od razu zerknęłam w lustro. Zapomniałam się zakamuflować... Zza włosów wystawały lekko spiczaste uszy, a po bokach skroni wystawały kości. Zawsze dziwił mnie ten aspekt, bo tylko ta część mojego ciała nie była pokryta skórą i mięśniami, po prostu znajdowała się tam naprawdę gruba i solidna kość. Każdy Resveln tak miał. Pewnie w przeszłości to do czegoś służyło, albo po prostu ułatwiało przepływ arkany. Nie znam się, ale wiem, że nawet taki zabieg mi nie pomoże. Po prostu sierota jestem, jeżeli chodzi o magię i tyle.

Poszłam do toalety się przebrać. Spałam we własnych ciuchach, nawet skarpet nie zdjęłam. Przejrzałam ubrania od Rilianny. Były zbyt eleganckie i wyglądały na strasznie drogie. Spojrzałam na markę jednej bluzki. Gdybym nie wstrzymała oddechu, to pewnie bym krzyknęła. Ja rozumiem, że to królewska mość i te sprawy, ale no... Żeby takie drogocenne przedmioty dawać gościom do noszenia? A jeśli się spocę?! Pokręciłam głową. Trzeba wybrać coś za co w razie czego będę mogła zapłacić (w razie nieprzewidzianych wypadków, typu rozlana kawa). Po kilku minutach zdałam sobie sprawę, iż jest to najzwyczajniej w świecie daremne, gdyż wszystkie dostarczone mi ubrania posiadały mniej więcej taką samą wartość. Westchnęłam ponownie. Dobra, oficjalnie wybór padł na długą tunikę w kolorze ciemnoniebieskim i granatowe baleriny. Upięłam włosy w kok. Teraz liczyły się dwie rzeczy : pamiętaj o kamuflażu, czekaj na info od tej całej królewny.

- Tak bardzo się starasz być elegancka?

Czyiś głos rozbrzmiał za moimi plecami. Przeszedł mnie zimny dreszcz.

- W-wasza wysokość! - krzyknęłam.

Rzuciła się na mnie i przymknęła mi jadaczkę dłonią. Jej uścisk był chłodny niczym prawdziwy lód.

- Szz... Ktoś może nas usłyszeć. - odchyliła głowę. - Mówiłam ci już, jestem Rilianna.

Przytaknęłam na znak zrozumienia.

- Jak się tu znalazłaś? - zapytałam.

Dziewczyna zaśmiała się dźwięcznie. Jak małe dzwoneczki obijające się o siebie nawzajem.

- Naprawdę dużo nie wiesz. I takich pytań nie zadaje się w gościach, moja droga. Chodź, usiądziemy, porozmawiamy.

Zgodziłam się, jednak z trudem przełknęłam fragment o „przebywaniu w gościach”. Nigdy na własne życzenie bym nie postawiła stopy w tym zakłamanym państwie.

Razem klapnęłyśmy na sofę obok łóżka. Tj. ja klapnęłam, a ona usiadła tak, jakby była to puchowa chmurka. Irytowała mnie bardziej niż ustawa przewidziała.

- Posłuchaj mnie, Iris. Bardzo prawdopodobne, że niedługo wszystko w twoim życiu będzie odwrócone do góry nogami. Postaramy się, aby nikt z twojej rodziny nie ucierpiał. Cokolwiek się stanie, proszę podążaj za moimi wskazówkami. - głos księżniczki był łagodny, widać, iż chciała mnie uspokoić na zaś. - Nie martw się! Nic złego ci się nie stanie. Niedługo poznam prawdę na temat pewnej ważnej sprawy. Zależnie od jej wyniku zostaniesz tu na dłużej, bądź nie.

Moje oczy prawie wyszły na wierzch. A co ja jestem, stara komoda, aby przenosić ją tu i tam?

- Czy mam duży związek z tą sprawą?

Rilianna kiwnęła głową.

- O ludzie...

- Bez obaw. - uśmiechnęła się. - Jak już wspomniałam, żadna krzywda nie dotknie ciebie, ani twoich bliskich.

Coś trudno mi w to uwierzyć... Kobieta miała już jaśniejsze spojrzenie, niż wczorajszego wieczora. Jej oczy nie były zamglone, a twarz złagodniała. Nie mogłam z niej wyczytać nic konkretnego. Jednak zżerała mnie ciekawość odnośnie niedawnych wydarzeń.

- Przepraszam, ale mam parę pytań.

- Jeżeli będę w stanie, to odpowiem.

- Jakim cudem agenci zdołali mnie złapać? Byłam totalnie zlana z otoczeniem. Nie mogli mnie zobaczyć. Zwłaszcza będąc Sanhilanami.

Księżniczce zadrżał lekko kącik ust. Czyżby ogarniał ją stres?

- Oni nie byli Sanhilanami. Nie byli też Resvelnami. W pewnym sensie, łatwiej powiedzieć, że są hybrydami. To ludzie, którzy według czystej teorii nie powinni istnieć, albo jak już to urodzić się z poważnymi wadami genetycznymi. Jeżeli jednak przeżyją, przygarniamy ich. Według ustawy wprowadzonej kilkaset lat temu, takie „stworzenia” nie mają prawa przebywać na terenie Resvel. Wobec tego, jeśli się uda, Sanhil ich przygarnia.

- Jeśli się uda...?

Dziewczyna kiwnęła głową.

- Resvel przyjmuje zasadę, że hybrydy takie jak oni zaburzają porządek i równowagę. W pewnym sensie mają trochę racji, ale używanie okropnie drastycznych środków jest wręcz niehumanitarne.

Drastycznych środków? Co to znaczy? Zerknęłam w głąb oczu Rilianny. Widać, że nie ma ochoty drążyć tego tematu. Wbijała wzrok w pierwszy lepszy przedmiot.

- Odnośnie twojego wcześniejszego pytania, jak się tutaj znalazłam, to może kiedyś ci wyjaśnię. - zabrzmiała tajemniczo, tym samym zmieniając temat.- Przyjdę po ciebie za dziesięć minut na śniadanie. Zjesz ze mną w jadalni. Nie ma sensu trzymać cię cały dzień pod kluczem w pokoju. Potem dam ci plan na ten dzień.

Plan”...? Dobra, bez znaczenia pytać.

Pożegnałyśmy się ze sztucznymi uśmiechami i obie wróciłyśmy do swojego trybu życia. To znaczy, mojego wywróconego, a jej normalnego. Głęboko westchnęłam. Za dużo zagadek jak na jeden raz. Nawet nie próbuję stąd uciekać, złapaliby mnie od razu. Zresztą kiszki mi marsza grały, więc jakbym zechciała zwiać to tylko i wyłącznie po śniadaniu. Na samą myśl o królewskich potrawach mój żołądek odgrywał „Odę do Radości” . Fakt... Wczoraj nic nie jadłam od momentu porwania. Dzięki mojemu szczęściu, wcześniej razem z babcią na obiad zrobiłyśmy masę kalorycznych klusek, ale energia z pokarmu nie może być wykorzystywana wiecznie. To był pierwszy raz w moim życiu, kiedy bardzo nie chciałam spalić tego co zjadłam. Ale chyba ostatni.

Zamyśliłam się. Te całe „hybrydy”, które mnie porwały... Nie wyczułam ich obecności. Gdyby faktycznie byli Sanhilanami z krwi i kości mogłabym zlokalizować tą aurę. Oni zawsze pachną mocnym słońcem, mimo tego, że zazwyczaj są zimni jak lód. Bladzi, z jasnymi blond włosami, bądź całkowicie białymi. Niebieskie oczy i długie spiczaste uszy. W pewnym sensie byli podobni do nas. Nic w tym dziwnego – mamy wspólnych przodków. W trakcie naszej ewolucji oni osiedlili się na mroźnych, biegunowych terenach, a my preferowaliśmy podziemny tryb życia. Dzięki zdolnościom jakie posiadali pradawni Resvelnie bez problemu budowli schronienia pod głazami. Natomiast górny ląd zajmowany był przez trzecią, zupełnie odmienną formę życia – Terran. Stworzenia zżyte z naturą do dzisiejszych czasów tak mocno, że nie potrafią bez niej funkcjonować. Do życia wystarczy im woda, fotosynteza i cukier(bądź fruktoza). Ich skóra przybiera kolor lekko zielony, albo oliwkowy. Są jedynym narodem, który nie mieszał się w żaden konflikt. Jedyne czego pragnęli to spokój i autonomia. Nie musieli być bogaci, czy mieć władzę. Po prostu potrzebowali własnego, cichego kąta. W dawnych czasach często padali ofiarą naszą i Sanhilanów, ale nigdy nie ruszyli na pomoc porwanym jeńcom, ani nie domagali się zemsty. Jedyne co robili, to obrona. Po wielu tysiącach lat obie strony zorientowały się, że to po prostu nie ma sensu, i faktycznie – dali im żyć po swojemu.

To, co czyni nas wyjątkowym to możliwość korzystania z obiegu, zwanego potocznie energią, bądź magią. Nasze organizmy zostały stworzone ze zdolnością pobierania mocy od tego źródła. Nasze żyły oraz cały układ krwionośny odpowiada za przesył tej energii. Dzięki temu ukryte umiejętności drzemiące w danym gatunku mogły się rozwinąć do maksymalnej pozycji podstawowej. Na przykład, Sanhilanie, zwani „żartobliwie” przez nas „zimnymi ludźmi”(bałwani, sopelki, dziadki mrozy, czy też [cenzura]), potrafią idealnie namierzyć każdą ofiarę. Ich zmysły są wyostrzone do tego stopnia, że zbliżające się ciepło celu, odczują w promieniu dwudziestu metrów. Nie każdy ma tą samą zdolność. Jeden zimny może genialnie widzieć przez ciała stałe, skupiając się na cieple swojego celu. Bez problemu przejrzałby kogoś przez grubą, marmurową ścianę. Natomiast jego kolega będzie posiadać inne zdolności podstawowe, które jednak pochodzą z tej samej „kategorii”. Może zatrzymać cząstki danego obiektu, tym samym go unieruchamiając. Wszystkie te moce wzięły się od cech, które nabyliśmy w drodze do ewolucji. Sanhilanie musieli zmierzyć się z chłodem, zimnym morzem, w którym pływały ogromne, albo maleńkie ryby. Nauczyli się przez to polować, a co do czego przyszło, potrafili spowodować paraliż ofiary podczas ucieczki na odległość. Kiedy przychodziła noc polarna nauczyli się rozpoznawać ruchy organizmów za pomocą ich ciepła. Nie mieli dostępu do ognia, więc musieli sobie jakoś radzić. Właśnie na tym przykładzie funkcjonują pozostałe dwie grupy, Resvelanie i Terranie. Podczas naszego długiego pobytu w podziemnych grotach zdobyliśmy umiejętność rozpalania ognia za pomocą siły woli. Jest to najbardziej powszechna moc. Inną może być rozgrzewanie do czerwoności ciał stałych, albo noktowizja. Zdecydowanie byliśmy o wiele bardziej ubożsi w super cechy od reszty, ale za to nasze ciała były dostosowane do trudnych warunków(kogo były, tego były, ja pół życia spędzam w szpitalu – Iris made in China kurde). Natomiast najrzadsza zdolność u Terran to zmiennokształtność. Na jej temat chodzą wręcz legendy, czy jest prawdziwa.

W duchu pomyślałam, że nie dość, iż jestem geniuszem z biologii to jeszcze z historią nie idzie mi źle.

Spojrzałam na zegar. To mam jeszcze chwilę, aby się bardziej ogarnąć i umyć zęby. Powinni mieć tutaj jakieś jednorazowe szczoteczki. Zerknęłam na długie lustro, w którym mogłam zobaczyć siebie samą. W tej tunice wyglądałam ciut jak nie ja... Byłam wysoka więc w tym ciuchu sprawiałam wrażenie chudziny. Miałam ciemne niebieskie oczy i bladą cerę(nie tak bladą jak Rilka, ale zawsze coś). Moje ciemno brązowe włosy były idealnie proste, co mnie często denerwowało. Nie nadawały się do jakichkolwiek fryzur oprócz koka. Jak druty, albo nitki. Przy warkoczu same się rozplątywały, przy lokach od razu prostowały, przy karbowaniu taka sama sytuacja. Więc szału nie ma. Sięgały mi do połowy pleców, ale to tylko dlatego, że za żadne skarby nie daję ich sobie obcinać. Raz babcia je podcięła do żuchwy, byłam wtedy w czwartej klasie podstawówki. Od razu pożałowałam, w ogóle nie chciały rosnąć. Przez osiem lat wzięłam się za nie ostro – uwielbiałam długie, zadbane i zdrowe włosy. W duchu zaklinałam moje „proste” geny i działałam przeciw przeznaczeniu kupując masę środków wspomagających ich wzrost, mnóstwo odżywek oraz maseczek. Wzdrygam się na samą myśl o podcięciu końcówek, ale zazwyczaj jest to po prostu konieczność, jeśli nie chcę wyglądać jak trawiasty mop. W sumie to moja fryzura pasuje do kształtu pociągłej, owalnej twarzy. Mam małe czoło, ale nie zwykłam nosić grzywki. Odgarniam włosy na bok. 

Rozległo się pukanie.

Jadalnia była ogromna. Niczym aula przygotowana na wystawny bankiet. W pewnym momencie zwątpiłam, czy może sala jest przygotowana faktycznie na jakieś przyjęcie, ale zobaczywszy jedynie dwa talerze na ogromnym stole, zrezygnowałam z tej myśli.

Obie podziękowałyśmy za posiłek i zaczęłyśmy pałaszować. Śniadanko niczym ekstra szczególnym(jak sobie wyobrażałam :„o ludzie, królewskie jedzenie, indyk w kapuście na dobry początek dnia! Zaraz... Indyk w kapuście?”), chleb, masło,dżem, nutella, ser, szynka, pomidory, ogórki, herbata, kawa... Niczym zwykły stół szwedzki w hotelu.

- Poprosiłam o coś najlżejszego, bez specjalnych, okolicznych rarytasów, których być może twój nieco odmienny żołądek, by nie zaakceptował.

Kiwnęłam głową. Miała stuprocentową rację.

- Zjedz dużo, dzisiaj będziesz miała ciężki dzień. Zaraz po śniadaniu pójdziemy na badania, a potem na salkę treningową. Dzisiaj zarezerwowałam czas tylko dla ciebie. - uśmiechnęła się ciepło.

Po plecach przeszedł mi zimny dreszcz.

- B-badania? Przepraszam, ale...

- Spokojnie! - machnęła ręką. - Nic się nie stanie, Iris Rail.

Usłyszawszy swoje imię i nazwisko coś mnie drgnęło.

- Jak moja babcia oraz wujek przyjęli do wiadomości informację o moim... „Wyjeździe”?

- Obyło się bez problemów. Dzisiaj po południu będziesz mogła do nich zadzwonić.

Odetchnęłam z ulgą.

Reszta wspólnego posiłku odbyła się w martwej ciszy. Rilianna wyglądała na wyluzowaną, co bardzo mnie niepokoiło. Kiedy kierowałam wzrok ku niej, od razu się uśmiechała. Peszyła mnie tym. Skoro wspomniała coś o badaniach, to może porwanie ma związek z moją chorobą?