Próbowałam
się wydostać, ale dziewczyna wkładała w obezwładnienie mnie zbyt
dużo siły. Szamotając się jak szalona zaczepiłam ręką o jej
bandaż. Jednym ruchem przypadkowo go zerwałam. Zobaczyłam krwawe
skronie zaszyte skórą. Nim zdążyłam na to zareagować, szalona
nieznajoma przyssała się pazurami do moich kości na twarzy i
zaczęła je ciągnąć.
-
ODDAJ! ODDAJ!
Kopnęłam
kobietę w brzuch, ale nawet nie zareagowała. Rozdrapała mi
policzki.
Mimowolnie
krzyknęłam. Zaczęłam wołać o pomoc. W pewnym momencie poczułam
rezygnację. Przecież to piwnica, nikogo tu nie będzie, albo nikt
mnie nie usłyszy. Po mojej mokrej od krwi twarzy zaczęły lać się
łzy. Obłąkana jedną ręką mnie podduszała, a drugą ciągnęła
za skroń.
Byłam
pewna, że to koniec.
-
Co się tu u licha wyprawia?!
Do
pokoju wparował ubrany w niebieski uniform mężczyzna. Pielęgniarz.
Wsadził nogę między nas dwie i jednym kopnięciem posłał
dziewczynę na drugi koniec pokoju. Zakasał rękawy.
-
Nie znasz regulaminu?! - krzyknął.
Podszedł
do niej i uderzył w brzuch.
-
Po co ja się z tobą męczę i tak nic dobrego z ciebie nie będzie.
Schylił
się jeszcze raz i wymierzył jej liścia w polik.
-
I więcej mi bez takich numerów. - zbliżył się do jej łóżka i
chwycił kartę pacjenta. - Hah, obiekt zero siedemdziesiąt trzy. To
i tak długo nie pociągniesz. Co ty chciałaś zdziałać wariatko?
Uśmiechnął
się z pogardą i zwrócił wzrok ku mnie. Natychmiastowo sprawiłam,
że zniknęły charakterystyczne uszy oraz kościste skronie.
-
A pani czego tutaj szukała?
Przełknęłam
ślinę. Skup się, jesteś z kółka teatralnego no ! Na ćwiczeniach
z improwizacji wypadasz najlepiej! Czas wykorzystać to w praktyce!
-
J-jestem z tutaj z polecenia księżniczki Rilianny. Sz-szukam
lekarza Casnivuene. - wyjąkałam.
-
Causnive. - poprawił mnie. - Hm, z tego co wiem jest teraz w
archiwum. Jak pilna jest ta sprawa?
Na
ostatnie pytanie odpowiedziały mi moje obolałe nogi.
-
Bardzo.
Kiwnął
głową.
-
Czy to odnośnie JEJ? - zaakcentował ostatni wyraz.
Eeee...
Nie wiem ło co kaman, ale najlepiej będzie jak po prostu kiwnę
głową.
Kiwnęłam
głową.
-
Proszę za mną. - wyciągnął do mnie rękę.
Wzdrygnęłam
się. Tą samą dłonią przed chwilą spoliczkował szaloną
kobietę. Jednak ją chwyciłam.
Wyszliśmy
z pokoju. Zamknął tym razem drzwi na klucz.
-
Lepiej będzie jak ten potworek nie będzie już wychodził. -
uśmiechnął się ciepło.
Co
do licha, gdzie ja trafiłam...
Szłam
krok w krok za nieznajomym. Ból wdawał się we znaki, potęgowany
strasznym zimnem. On zdawał się w ogóle tym nie przejmować,
uznałam więc, że lepiej będzie jeśli i ja obejdę się bez
pocierania dłońmi o ramiona.
Korytarz
wydawał się nie mieć końca. Co chwila wchodziliśmy do innego
pomieszczenia, a następnie schodziliśmy do drugiego, kończąc i
tak w holu. Wzdrygnęłam się na samą myśl, że będę musiała
wracać sama. Mogłam zostać w pokoju, pewnie prędzej, czy później
Causnive by do mnie przyszedł.
A
w kij by przyszedł, pewnie włóczy się gdzieś i wyrywa ludziom
nerki.
-
Długo jest pani zamieszana w sprawę? - zagaił rozmowę
pielęgniarz. - No wie pani, TEJ dziewczyny.
Podrapałam
się po głowie. Na pewno nie chodziło mu o kobietę z, którą
jeszcze chwilę temu prowadziłam śmiertelny pojedynek. Bez
szczególnego zastanowienia odparłam :
-
Tak.
Oparł
ręce na ramionach, ciągle idąc przodem.
-
Serio? Ja dopiero od dwóch tygodni, ale są i tacy co buszują nad
tym od paru miesięcy. Raaaaany, to się teraz porobiło. Ja pani
powiem, że cała podziemna dyżurka żyje tym ostatnio. Ni to na
chwilę usiąść, ni to zapalić. Nie ma nawet mowy o tym, aby wyjść
na świeże powietrze. Pani droga, jak oni mi po tym nie dadzą
podwyżki to się zwalniam. - przeciągnął się ostentacyjnie. -
Przecież ja od dwóch tygodni nie robię nic tylko badam DNA jakiejś
laski i inne bzdety srety. - chrząknął. - Przepraszam szanowną
panią najmocniej, ale w laboratoriach jest zakaz palenia papierosów
i przez to jestem troszkę nerwowy. - uśmiechnął się zawadiacko.
- Trochę jak na odwyku, nie?
Zmieszana
rzekłam :
-
No... Zupełnie jak na odwyku.
Chciałam
tylko znaleźć lekarza. Facet, przyspiesz tempa i do archiwum, czy
gdzie ta cholera jest.
Nagle
z kieszeni przewodnika rozległo się pikanie.
-
Ups, najmocniej pani droga przepraszam. - machnął ręką. - Pager
mi brzęczy. - wyjął przedmiot i przeczytał wiadomość. - O w
mordę. Przepraszam pani kochana, ale obiekt dwadzieścia osiem nam
się coś psuje. No ja mówię pani, że teraz z tymi mieszańcami to
same kłopoty. Żeby chociaż z tego jakiś dobry żołnierz był,
ale to jeden na dwa lata! - podrapał się po karku. - A taka kasa na
to wszystko idzie, że szok. No nic, ja muszę panią szanowną
zostawić.
Poderwałam
się.
-
Z-zostawić?! Ale jak to?
Skrzyżował
ręce.
-
No ktoś musi podporządkować tego potworka, nie? Archiwum już
niedaleko, pójdzie pani prosto, a potem skręci w prawo. Wybierze
pani sobie te niebieskie drzwi z białą klamką... Zresztą pani to
na inteligentną wygląda to poradzi sobie, nie? To ja już spadam,
okej? - odwrócił się na pięcie. - Żegnam szanowną damę.
Pobiegł
w swoim kierunku. Ja natomiast ciągle byłam roztrzęsiona – mało
tego, nawet nie wiedziałam gdzie się znajduję. Na drodze do
archiwum, czy może obok kolejnej sali z niespełna rozumu istotą?
Przełknęłam ślinę. W korytarzu panował półmrok. Nagle zaczął
się zdawać dwa razy ciaśniejszy niż przed chwilą. Skrzyżowałam
odruchowo ręce na piersiach i zaczęłam pocierać ramiona. Nie
dosyć, ze mały to zimny przedsionek powodował u mnie narastający
niepokój. W dodatku ta rozszalała twarz co przed chwilą chciała
mi wyrwać kości... Pokręciłam głową. To nie czas na to! Nogi
cię nawalają jak stąd do Oceanu Atlantyckiego(,a nie ukrywam, był
daleko), więc rusz się Iris i zrób to szybko! Co z tego, że
prawdopodobnie zaraz się rozpłaczesz i dostaniesz ataku histerii –
działaj!
Taką
oto podbudowującą przemową zagrzałam siebie do dalszego marszu.
Myśli
starałam się zaprzątać czymś innym, niż niekończące się
zakręty. Już dawno zboczyłam z trasy jaką przekazał mi ustnie
pielęgniarz. Na głos recytowałam wszystkie znane mi poezje oraz
przepisy(te na jedzenie jak również drogowe oraz prawne). Prawie
skończyłam cytować fragment ulubionej książki, kiedy moim oczom
ukazała się w oddali pewna sylwetka. Nie czekając dłużej
podbiegłam do niej. Im bliżej się znajdowałam, tym rysował mi
się dokładniejszy kształt. Już mogłam wywnioskować, iż jest to
kobieta, w takim samym uniformie, co mężczyzna, który mnie
uratował. Przy piersiach ściskała jakąś teczkę, a włosy miała
związane w sztywny kok. Musiała mnie zauważyć, gdyż nie ruszyła
się z miejsca. Gdy zobaczyłam jej pełny wygląd ulżyło mi.
Pielęgniarka oddziałowa, a nie chodzące niebezpieczeństwo.
-
Przepraszam! - rzekłam zdyszana. - Czy mogłaby mnie pani
zaprowadzić do archiwum?
Kobieta
spojrzała na mnie jak na nienormalną. Zmierzyła mnie wzrokiem.
Schowałam twarz w dłoniach. No tak! Nikomu byle z zewnątrz nie
pokazuje się ot tak archiwum! Przecież to jedno z najbardziej
strzeżonych pomieszczeń...
-
Jeszcze raz przepraszam, źle mnie pani zrozumiała... Miałam na
myśli, czy nie zabrałaby mnie pani do doktora Causnive? Jestem
tutaj z polecenia księżniczki Rilianny Veronici Sophie Nightway.
Jako... Ee-ee.. Ten... - myśl, myśl!- Przyjechałam tutaj z
sanepidu, mój szef właśnie zajmuje się oddziałem pierwszym, a
ja jako praktykantka, która wygrała konkurs biologiczny dostałam
robotę przeprowadzić wywiad z doktorem Causnive. Jeden miły
pielęgniarz powiedział mi, że profesor znajduje się w archiwum.
Kobieta
niepewnie kiwnęła głową.
-
Rozumiem... W takim razie zaprowadzę cię do gabinetu na dyżurce.
Poczułam
ogromną satysfakcję.
Okazało
się, że niejaki gabinet był bardzo niedaleko stąd. Miałam
nadzieję, że ona mnie nie zostawi jak jej poprzednik. Przyjrzałam
się z bliska jej uniformowi. Zdziwiło mnie, iż nosi pistolet
przywiązany do paska. Pewnie to tylko paralizator, czy coś w tym
stylu.
-
Poczekaj tutaj. Jak się nazywasz?
Przeszedł
mnie zimny dreszcz. W końcu zaczęłam rozumieć, dlaczego tak
popularne jest stwierdzenie „życie buduje się na kłamstwie”.
-
I-iryanna Raive. - wyjąkałam.
Ledwo
co mi ta paskudna nazwa przeszła przez usta. Wolałam nie myśleć,
że przerobiłam tak swoje miano... Bleh.
Pielęgniarka
zmrużyła oczy.
-
Iryanna? Raive? - powtórzyła podejrzanie.
Na
moje szczęście jedynie machnęła ręką i weszła do pomieszczenia
naprzeciw niej. Zanim totalnie zniknęła w(jedynym chyba) pokoju
oświetlonym szpitalnymi lampami zdążyłam przeczytać co się
znajdywało na identyfikatorze, który nosiła. Henrinna Balknove.
Nie skomentuję jak głupio to brzmiało. I imię i nazwisko.
Parę
minut później uświadomiłam sobie, że mimowolnie przyzwyczajam
się do pulsującej nogi. Jednak wolałabym, aby obejrzał to
specjalista – skoro i tak już tyle się namęczyłam, aby tu
przyjść. Ktoś u góry wysłuchał moich próśb. Sekundę po moich
rozmyślaniach przed oczami pojawiła mi się znajoma twarz.
-
Doktorze! - krzyknęłam z niebywałą ulgą.
Niestety,
mój widok nie uradował go tak samo jak mnie jego. Przeczesał
powoli rzadką „czuprynę”.
-
Co ty tu robisz? - wyrzucił z bulwersem.
Skrzyżowałam
dłonie na piersiach.
-
Co ja tu robię? Panie Causnive, nie ma nikogo przy moich drzwiach,
straż poszła sobie na dancing, Erian pewnie obrabia panienki, a pan
bawi się w papierkologię! Księżniczka chyba powiedziała, aby
mnie pilnować? - spuściłam głowę w dół. - Ech, przepraszam za
te nerwy... - z tego zmęczenia już złapało mnie poczucie winy. -
Od długiego czasu strasznie boli mnie noga, dlatego próbowałam
pana znaleźć...
Spojrzał
na mnie jakby czegoś nie rozumiał.
-
Jest dziewiętnasta, nie pomyślałaś, że może poszli na kolację
i niedługo wrócą?
Momentalnie
się poderwałam. C-co...?!
Doktorek
się zaśmiał.
-
Typowi wy. Najpierw
działacie, potem myślicie. - pokręcił głową. - Skoro tu już
jesteś to chodź, spojrzę na twój mankament. Jestem pewien, że
teraz w poszukiwanie ciebie jest zaangażowany cały zamek... Trzeba
będzie ich poinformować.
Wszedł z powrotem do gabinetu.
Ruszyłam za nim. Byłam totalnie zmieszana. Jakim cudem nie
pomyślałam o tym, że poszli coś zjeść? Ale mimo wszystko to nie
hotel, żeby ot tak z zegarkiem w ręku szli na stołówkę.
Biuro nie było duże, ba,
mieściły się tutaj zaledwie trzy szafy przepełnione dokumentami,
stół z pc-tem, krzesłem obrotowym i niszczarka. Na samą myśl o
pracowaniu tutaj przez pół dnia, dostawałam mikro ataku
klaustrofobii.
- Usiądź, ja zaraz wracam.
Zadzwonię do Eriana.
Kiwnęłam. I tak byłam już
zmęczona, więc nie zamierzałam dalej śledzić gościa. Chyba mnie
tutaj nie zamknie... Sanhil wyszedł i trzasnął drzwiami. Widocznie
się na mnie wkurzył. Pokojem, a raczej dwoma, masywnymi szafami
lekko zatrzęsło. Zaczęłam powoli obracać się na krześle, aby
zapomnieć o koncercie muzyki heavy metalowej w moim kolanie. Nerwowo
stukałam w jego oparcie. Nagle ni z tego ni z owego zrobiłam
szybki, w pełni nieopanowany obrót i wywaliłam się na podłogę.
Uderzyłam głową o biurko. Sterta papierów oraz teczek, która się
na nim znajdowała rąbnęła mi na czoło. Starałam się wygramolić
spod tej małej, papierowej góry Fuji. Chcąc nie chcąc, zerknęłam
na akta wokół mnie. Musiałam to pozbierać zanim tamten gość
wróci. Wstałam i schyliłam się, by podnieść pierwszy lepszy
dokument.
Chwyciłam go i zamarłam w
bezruchu.
Zamrugałam oczami. Już pewnie
mam zwidy...
Jednak napis na teczce się nie
zmienił.
Iris
Rail – Akt Zgonu